Dryń. Dryyyń! Drrrrrryyyyyyńńńńń! Dryń, dryń, dryń, dryyyyyyyyyyyyyyń!!!Przeraźliwy dźwięk wrzeszczącego telefonu wyrwał mnie nieprzyjemnie z objęć Morfeusza.
- Czego!!!?... - wdzięcznie powitałam rozmówcę.
- A co ty jeszcze śpisz? - dziwi się rozbrajająco Pan Mąż.
- Spałam... W końcu resztki urlopu jeszcze mam. Kto mi zabroni spać do 11? - mój głos nabrał delikatnie krwiożerczego tonu.
- Nooooo ten tego... - zawahał się małżonek. - No bo dzwonię, żeby się upewnić, że pamiętasz! - po chwili roztropnie zmienił temat.
- ... - myśli rozbiegły mi się w głowie niby hasające zające po łące - No pewnie, że pamiętam! - symuluję, wewnętrznie panikując: O czym? [orzeszku...] O czym??? Urodziny? Rocznica? Teścia wizyta???
- To dobrze - ucieszył się radośnie Pan Mąż. - Bo już tak dawno nie było go u nas - pożaliła się moja druga połówka.
Czyżby jednak teść [orzeszku!!!]??? - oficjalnie weszłam w stan podwyższonej paniki. Mieszkanie nieodkurzone, pranie odłogiem w koszu leży, gary w zlewie leżą, ja w nieposłanym łóżku też leżę do towarzystwa. Ratunku!!!
- A tak w ogóle to dzwonię, żeby zapytać czy chcesz żebym kupił wino po drodze z pracy - Pan Mąż w końcu przeszedł do konkretów.
Wino? Po kiego grzyba teściowi wino potrzebne??? Przecież z trunków preferuje piwo... - wewnętrznie debatuję.
- No bo do tego Twojego cannelloni to bym z chęcią toast wzniósł lampką czerwonego - dyplomatycznie chwali moje kulinarne wyczyny wiecznie głodny Pan Mąż.
Aaaaaahhhhh... Uffffff... Z ulgą doznałam oświecenia pamięciowego. Nie o wizytę teścia jednak małżonkowi chodziło, tylko o posiłek obiadowy w godzinach popołudniowych. Cannelloni się zobowiązałam w dniu poprzednim zrobić, po licznych mężowskich perswazjach, zachętach, podszeptach i namowach.
Nie to, że wzbraniam się przed Pana Męża karmieniem, ale moje popisowe cannelloni do najszybszych w przygotowaniu nie należy. Trzeba farsz pokroić i wyrobić, rury makaronu spreparować i nadziać, sos ugotować, odpowiedni czas przy piekarniku wyczekać dla zapieczenia całości. Pracochłonność w pigułce! A współczesna kobieta pracująca na skomplikowane potrawy zwykle alergię miewa - to fakt niezaprzeczalny.
No ale słowo się rzekło. Pan Mąż obiecanego posiłku nie odpuści, no to Pani Żona zrobić musi.
Naprędce żegnam się z rozmarzonym myśleniem o obiedzie małżonkiem i pędzę lecę do kuchni w poszukiwaniu składników. Mięso mielone jest! - z przepaści zamrażarki wyciągam skuty lodem kawał nieokreślonego kształtu. Brokuł obecny! - lodówka wypluła z siebie całą głowę zielonego warzywa. Makaron odnaleziony! - przepaście szafek kuchennych oddały rurkowaty skarb w moje ręce. Czego mi tu jeszcze brakuje... Hmmm... A groszek? Gdzie jest groszek???
Kto wziął groszek [orzeszku!!!]??? - zaczynam w panice rzucać kalumnie na pozostałych członków domowego ogniska [czytaj: kogo?co? - Pana Męża]. Ah... Jest i groszek. Schował się za kukurydzą. Nieśmiały jakiś. A przecież on nasz rodzimy, z Polskich Kujaw pochodzący, tupetu nie powinno mu brakować, żeby z powodzeniem konkurować z kukurydzą pochodzącą z ciepłych Węgier. W końcu w najlepszej dla niego strefie klimatycznej uprawiany jest!
Szast prast i po kilku godzinach wytężonej, ale owocnej harówki w kuchni, dochodzi do siebie w piekarniku cannelloni mięsne z brokułem i groszkiem po beszamelem.
Zmęczona, spocona, zmechrana [klimatyzacja w mojej mikroskopijnej kuchni letnią porą jakoś tak szwankuje...], ale szczęśliwa uczynionym obiadem, czekam niecierpliwie aż Pan Mąż wkroczy po pracy w progi mieszkania.
I tak całkiem mimochodem, zupełnie niechcący, całkiem przypadkiem i w ogóle bez głębszego znaczenia [sarkazmem ociekam], ostrzę sobie akurat podręczny tasak kuchenny na osełce. Wystarczająco ostry? Nieeee, jeszcze mu brakuje...
Nagle zgrzyt klucza w zamku i Pan Mąż z impetem i pieśnią na ustach wkracza w domowe pielesze. Jakoś jednak go tak nagle wryło w drzwiach do kuchni. Tasak wdzięcznie błyska w słońcu i moich rękach.
- To o której do mnie dziś dzwoniłeś? - pytam delikatnie.
- ... Za wcześnie?... - ostrożnie wypowiada się Pan Mąż.
- Jutro mój ostatni dzień urlopu - oznajmiam nieśpiesznie. - To o której do mnie wtedy zadzwonisz? - kontynuuję temat ewentualnej porannej pobudki, polerując z pietyzmem naostrzony tasak przy pomocy ściereczki kuchennej.
- ... W ogóle?... - jeszcze ostrożniej odpowiada Pan Mąż.
Trach!!! Tasak ląduje wbity w drewnianą deskę kuchenną niemalże do połowy.
- Słuszne podejście - chwalę łaskawie roztropnego małżonka. - Ale co my tu o krwawych jatkach dywagować będziemy, obiad gotowy, weź sztućce, ja zaniosę cannelloni na stół - rozporządzam zdecydowanie. W końcu owoc mojej kuchennej udręki najlepiej spożywać na ciepło.
Cannelloni mięsne z brokułem i groszkiem [nieśmiałym takim] jak zwykle zrobiło furorę w porze obiadu :)
Składniki na 4 pokaźne porcje:
MAKARON:
- 16 rurek makaronu cannelloni
- 1 łyżka oleju - do gotowania makaronu
- masło - do wysmarowania naczynia do zapiekania
- 250g mielonego mięsa wieprzowego - choć tak naprawdę rodzaj mięsa zależy wyłącznie od fantazji kucharza: z kurczaka, z indyka, wieprzowe - do wyboru do koloru :)
- 1 puszka groszku tradycyjnego Bonduelle porcja na raz [212ml]
- 2 marchewki - małe
- 2 jaja - całe
- 1 brokuł - mały; korzeń do farszu, różyczki do zapieczenia z makaronem
- 1 łyżka sosu sojowego
- 1 łyżka sosu worcestershire
- kilka kropel tabasco
- 2-3 łyżki bułki tartej - można użyć zamiennie lub po połowie z kaszą manną
- przyprawy - u mnie 1/2 łyżeczki soli, 1/4 łyżeczki pieprzu, 1 łyżeczka przyprawy do mięsa mielonego
- 1/2 kostki masła [100g]
- 1/2 szkl. mąki pszennej
- 2 szkl. mleka
- 1 łyżeczka gałki muszkatołowej - płaska
- sól i pieprz czarny - do smaku
Marchewkę oskrobać, umyć, pokroić w drobną kostkę. Groszek tradycyjny Bonduelle z puszki odcedzić z zalewy.
Brokuła umyć, podzielić na małe różyczki - w razie potrzeby poprzekrajać je na pół. Korzeń i grubsze łodyżki pokroić w drobną kostkę.
W garnku o szerokim dnie - ze względu na wygodę późniejszego gotowania w nim makaronu - zagotować wodę ze szczyptą soli. Do bulgoczącego wrzątku wrzucić pokrojoną marchewkę i gotować dokładnie 1 minutę. Dorzucić kawałki korzenia brokuła - pozostawiając marchewkę w środku do dalszego zmiękczenia - i gotować kolejną 1 minutę. Na końcu wrzucić różyczki brokuła i obgotowywać nie dłużej niż 1 minutę.
Różyczki wyłowić z garnka cedzakową łyżką na sito i natychmiast przepłukać zimna wodą - dla zachowania koloru. Następnie odcedzić resztę warzyw i odłożyć do wykorzystania później - uwaga! nie wylewać wody z garnka, przyda się do gotowania makaronu.
Do większej miski wrzucić surowe mięso mielone. Dołożyć obgotowaną marchewkę i korzeń brokuła. Dorzucić Groszek tradycyjny Bonduelle z puszki. Dosypać kaszę manny i bułkę tartą - łącznik i wypełniacz, ma na celu wchłaniać nadmiar wilgoci z farszu i trzymać jego konsystencję. Wbić całe jajko i doprawić przyprawami, sosem sojowym, sosem worcestershire i tabasco.
Wyrobić farsz ręką na jednolitą masę.
MAKARON:
Ponownie doprowadzić do wrzenia wodę po gotowania brokuła. Dodać olej i na wrzątek wrzucać makaron. Obgotować go przez 1 min. - nie dłużej!
Wyjąć łychą cedzakową i wyłożyć na lnianą ściereczkę kuchenną - w ten sposób rurki nie będą się sklejały.
Na patelni lub w większym rondlu rozpuścić na wolnym ogniu masło. Stopniowo dosypywać mąkę, cały czas mieszając trzepaczką, aby nie dopuścić do przypalenia i powstania grudek.
Zdjąć z gazu i dolać powoli mleko, nadal mieszając. Zagotować na wolnym ogniu, od czasu do czasu mieszając - pilnować, aby nie przypalić! Dodać gałkę muszkatołową i przyprawić pieprzem oraz solą. Wymieszać i chwilę pogotować do uzyskania pożądanej konsystencji sosu.
Sos powinien mieć fakturę dość rzadkiego budyniu i swobodnie się rozsmarowywać, ale nie rozpływać. W razie gdyby był za gęsty, można rozcieńczyć go mlekiem.
ZAPIEKANIE:
Naczynie kamionkowe do zapiekania - u mnie 4 małe sztuki, każde na 3-4 rurki - wysmarować masłem. Makaron napychać farszem - używam mini-łyżeczki.
Cannelloni układać w naczyniu, przekładając je różyczkami brokuła aby się nie sklejało podczas pieczenia. Zalać sosem, tak aby cały makaron był dokładnie przykryty.
Naczynie przykryć od góry folią aluminiową i piec w nagrzanym do 200C piekarniku przez 20 min. Po tym czasie zdjąć folie i dopiekać kolejne 15-20 minut w zmniejszonej do 180C temperaturze - miękkość makaronu sprawdzać widelcem.
Danie na prawdę trafiło do mnie w stu procentach. Lubię sos beszamelowy i makarony :) Mogła byś zostać pisarką Joasiu :)
OdpowiedzUsuńDzięki Kochana :) Heh, przy zagraniach Pana Męża weny pisarskiej mi nigdy raczej nie zabraknie :P
UsuńAle się zaczynałam! Smacznie i zabawnie, więc jeszcze tu wrócę.
OdpowiedzUsuńZapraszam :) Historii z udziałem Pana Męża ma sporo jeszcze w zanadrzu :P
Usuńpysznie jak zawsze u Asi :) a meza i tak bym udusila ;)))super opisane ;)
OdpowiedzUsuńHe he he, bliska byłam tego duszenia, oj bliska :P
UsuńKto by pomyślał, że zwykłe/niezwykłe cannelloni ma taką historię powstania xD Pan Mąż na pewno był zachwycony, w końcu o mało nie przepłacił tego życiem :P
OdpowiedzUsuńDrogocenny to był dla niego obiad - co racja to racja :) Życie w zamian za cannelloni :P
Usuń